"Bóg tak chciał"

"Wiem jak to jest. Przez pierwszy rok myślisz o tym nieustannie. Bez przerwy. Na każdym kroku. Ludzie tłumaczą, że "Bóg tak chciał". Z trudem się powstrzymujesz, żeby nie wepchnąć im tych słów do gardła. Mijają miesiące, kilka lat. Zaczynasz czuć się normalnie. Wierzysz, że to nie zostawi blizny na całe życie. Wtedy nagle coś budzi wspomnienia. Piosenka, zapach... I znów czujesz się jak wtedy, gdy dotarła ta wiadomość..." 



Bardzo utożsamiam się z tymi słowami. Wiecie jak to jest stracić kogoś w chwilę? Bez możliwości pożegnania się, rozmowy, spojrzenia... Jeśli to znacie, to doskonale zrozumiecie co czuję do dziś. Już niedługo minie 8 lat i ten ból co jakiś czas znów wraca i nie jest wcale mniejszy mimo upływu czasu.

8 lat temu byłam szczęśliwa i nie zdawałam sobie sprawy z tego, że coś może to szczęście tak nagle zaburzyć. Moimi jedynymi problemami na tamten czas było m.in co zrobić na obiad dla narzeczonego, albo to, że jutro znów poniedziałek i trzeba wstać do pracy.


Ona była trochę skomplikowaną osobą, jej charakter był bardzo ciężki, ale swoje wnuki kochała mimo wszystko i ponad wszystko, tego akurat jestem pewna. Czasami się kłóciłyśmy, zwłaszcza kiedy mieszkałyśmy pod jednym dachem, ale przecież to normalne. Wspierała zawsze i we wszystkim, starała się nie krytykować, nawet jeśli moje pomysły jej się nie podobały. Przez całe moje dzieciństwo mieszkałyśmy wraz z siostrą i mamą właśnie z nią i wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak ważna jest dla mnie. Dopiero jak się wyprowadziłyśmy zaczęło mi jej brakować i tęsknota za nią zawsze była silna. Często ją odwiedzałam, zostawałam na noc i wtedy oglądałyśmy filmy po nocach, śmiejąc się do rozpuku przy komedii, abo płacząc przy dramacie. Dom babci to był mój azyl, tam nie było problemów, zranione serce po kolejnej "miłości" goiło się szybciej, wagary nie stanowiły żadnego problemu i nie włóczyłam się po ulicy (oczywiście wersja dla babci była zawsze podobna: klasa poszła do kina/teatru/zoo) , tam nabierałam do wszystkiego dystansu, spokoju i nikt mi w tym nie przeszkadzał. Tak miało być ZAWSZE... 
Mieszkałam niedaleko babci i była codziennym bywalcem u mnie na kawie. To była już taka nasza mała tradycja. Jak było ciężko z kasą/jedzeniem to zawsze, ale to zawsze nam pomogła bez zrzędzenia i wykręcania się. Muszę powiedzieć, że była mi bliska jak mama, bliska mojemu sercu tak samo mocno.


Dzień taki sam jak każdy. Poranek w pracy, szybki telefon do babci i plany co dziś "robimy" na obiad. Zaplanowane kluski śląskie, które ma odebrać narzeczony. Standardowo żartujemy i śmiejemy się przez telefon. Dzień zlatuje szybko, wracam do domu i jemy pyszne kluski od babci. Pytam narzeczonego co u niej i stwierdzam, że jutro muszę do niej iść
.

Jutro nie nadchodzi.

Dostaję telefon, kiedy leżę już w łóżku. Mało z tego rozumiem. Wydaje mi się, że to nic poważnego. Co to jest ten tętniak mózgu? Zaczynam szperać w internecie. Można przeżyć i być normalnym, można przeżyć i być jak "roślinka", a można być w śpiączce i się nigdy nie obudzić. Niczego nie chciałam do siebie dopuścić. Przecież "przed chwilą" rozmawiałam z nią o obiedzie, przecież jutro miałam do niej iść, przecież... Nie kończą się pytania w mojej głowie, nie mogę spać, jeść, jedyne co robię to palę papierosa za papierosem... Jeszcze tego wieczoru byłam u dziadka. Słyszę, że najprawdopodobniej się nie obudzi, że operacja i tak niczego nie przyniosła, bo krew zalała mózg, a krew dla mózgu to trucizna. Wiecie co czułam? Jakbym stała obok i przyglądała się z boku temu wszystkiemu. Rozum kompletnie nie słuchał i nie dopuszczał do siebie tych informacji. W trakcie rozmowy z lekarzem przedstawił nam jak to teraz będzie wyglądać. Że mózg obumarł i że podtrzymują ją przy "życiu" maszyny i teraz trzeba zadecydować kiedy ją odłączyć...
Wyszłam. Wyłam, krzyczałam, nigdy nie czułam podobnego bólu.

Przychodzi taki czas, kiedy możesz się "pożegnać", zobaczyć swojego bliskiego, powiedzieć mu coś przed tym zanim odejdzie. Decyduj, czy chcesz go zapamiętać radosnego, pełnego życia, czy podpiętego pod setki kabli z nienaturalną twarzą bez życia. Odmówiłam. Dla mnie została na zawsze wesoła, kochana i taka... moja.

Co czułam potem...
Żal, złość, rozpacz , pretensje do losu, do życia. Chciałam być z nią, móc trzymać ją za rękę, rozmawiać z nią...
Pogrzeb, organizacja, wybieranie wieńca, byłam poza tym wszystkim. Przy dziadku- zwłaszcza musiałam starać się, żeby się nie "rozsypać" a w domu "chodziłam" po ścianach. Sen to był ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Bałam się śnić, bałam się tego co przyniesie sen.

To wszystko było niczym w porównaniu z tym co przeżywałam później, kiedy musiałam pakować jej ciuchy, jej rzeczy osobiste. Serce rozpadało mi się na miliony kawałków za każdym razem kiedy miałam to robić. W kieszeniach kurtek znajdowałam rzeczy, które mnie niszczyły jeszcze bardziej. Chustkę która tak bardzo nią pachniała, przecież kilka dni temu miała ją na sobie... W portfelu nasze zdjęcia od maleńkich dzieci po dziś dzień. W radiu zapętliłam piosenkę "Kiedy mnie już nie będzie" Seweryna Krajewskiego i wyłam, wyłam,wyłam...

Pretensje ze wszystkich stron "dlaczego nie chodzisz na cmentarz"... Każda moja "wizyta" ( a było ich dwie), kończyła się histerią. Nie chciałam nigdy modlić się nad jej grobem, bo dla mnie ona cały czas była "żywa", przecież rozmawiałam z nią kilka dni temu, przecież tydzień temu widziałam się z nią i głaskała mnie po głowie. Nikt tego nie rozumiał, dla nich stałam się wyrodną wnuczką. Co więcej napiszę to to, że nigdy tam już nie pójdę! Rozmawiam z nią na co dzień i wcale nie muszę sterczeć na cmentarzu.
Nie mam po niej żadnej pamiątki, żadna jej cząstka ze mną nie została. Wszystko przechwyciła pazerna reszta rodziny, ja milczałam i obserwowałam tą walkę o zegarek,pierścionki, łańcuszki,portfel itp. Mam zdjęcia, na które dziś po 8 latach patrzę i oczy napełniają mi się łzami.

Piszę to, aby przypomnieć sobie o tym żeby celebrować każdy dzień, aby cieszyć się chwilami spędzonymi z rodziną, aby szanować ich, kochać, dawać z siebie 200%.. Czasami zdarza mi się zapomnieć i jestem zbyt egoistyczna, albo nie szanuję tego co mam. Wtedy przypominam sobie ostatni raz kiedy widziałam babcię... Wracam wtedy znów pokorna ja i doceniająca każdą chwilę.
Od 8 lat nie było dnia, żebym o niej nie myślała, nie wspominała, a najbardziej rozklejam się wtedy gdy popatrzę na moje córki i pomyślę, że ona nigdy ich nie zobaczy. Wyobrażam sobie jak dumna by była ze mnie, z nich. Jak bardzo by je kochała i rozpieszczała.

Gdy odchodzi ktoś bliski, zwłaszcza tak nagle, cząstka nas umiera razem z nim , a ból, żal mimo że może mniejszy pozostanie w nas na zawsze. 





2 komentarze

  1. Znam ten ból, gdy kogoś widzisz, uśmiechniętego jak zwykle, żegnacie się życzliwie...aż negle jeden telefon, krótka rozmowa każe Ci schować tę osobę I każdą spędzoną razem chwilę, już tylko głęboko w pamięci...
    Jestem wierząca ale nigdy nie używam tej głupiej frazy "Bóg tak chciał". Rok czasu przeżywałam żałobę. Była rozpacz, żal, trochę złości. Aż nagle znalazłam wytłumaczenie. Coś, co pomogło mi zaakceptować stan rzeczy. Że przecież nasz organizm to mechanizm. Czasem coś się psuje, czasem da się naprawić, czasem już nie. Przestałam się zamartwiać. Zaakceptowałam to i zajęłam się pielęgnowaniem wspomnień... To jedyne co możemy zrobić, bo niestety wspomnienia blakną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo cie rozumiem 😢😢😢😢przeżyłam to 3 lata temu.....do dzisiaj jest mi ogromnie ciężko. Myślałam że to tylko to ja jestem tą zła co nie nawidzi chodzić na cmentarz......dziękuję Ci za ten wpis

    OdpowiedzUsuń